Śledź nas na:



Pożegnanie z Marią - streszczenie

Stara doktorowa (Żydówka) siedziała w kantorze, czekając na telefon od córki i zięcia, którzy mieli przedostać się na aryjską stronę. Jej strój - czarna, jedwabna suknia wytarta i błyszcząca na łokciach - był zbyt skromny jak na osobę, której wcześniej wiodło się znakomicie. Przedtem była właścicielką ogromnego składu towarów budowlanych, kilku ciężarówek,

„własnej odnogi kolejowej, dziesiątków robotników i niewyczerpanego konta w bankach krajowych i szwajcarskich (...)".

Do kierownika zwracała się pieszczotliwie Jasieńku, niepokoiła się, że tak długo nie ma wieści z getta, pytała również o przywiezione poprzedniego dnia bagaże - „jedyny teraz majątek córki". Chciała zatelefonować, ale kierownik nie zgodził się, obawiał się niemieckich podsłuchów. Tadek pogrążył się w lekturze, kierownik rozmawiał z doktorową, a potem zwracając się do Tadeusza, chwalił Marię za oszczędność przy produkcji bimbru. Dziewczyny akurat nie było, rozwoziła samogon po mieście. Wszedł klient i kierownik wyszedł z nim na zewnątrz załatwiać sprawę dostawy drzewa z pożydowskich domów w otwockim getcie. Starsza pani zdecydował się sprawdzić, jak wyglądają jej rzeczy przywiezione poprzedniego dnia. W kantorze pozostała jeszcze urzędniczka zatrudniona z polecenia Inżyniera do pilnowania kasy. Nie spędzała tu dużo czasu, zupełnie nie orientowała się w towarze złożonym w magazynie. Najczęściej czytała brukowe romanse. Po tygodniu jej urzędowania brakowało pieniędzy w kasie, ale niedobór pokrył kierownik z własnej kieszeni. Według wyliczeń urzędniczki firma przynosiła niewielkie dochody. Kobieta działała w podziemiu i co jakiś czas przynosiła Tadeuszowi konspiracyjne gazetki.

Kierownik przyprowadził doktorową do kantoru, przyszedł także furman, żeby się ogrzać. Mówił, że na mieście odbywa się łapanka. Narrator wyszedł na zewnątrz, nieopodal na ulicy handlowano jedzeniem i bimbrem „Był zwykły targowy dzień". Przechodnie, na wieść o łapance, umykali w stronę pól. Gdy Tadeusz wrócił do kantoru, kierownik poinformował go o telefonie od narzeczonej. Ze względu na łapankę nie mogła wrócić szybciej, miała dotrzeć dopiero wieczorem. Przygotowano posiłek, jadł kierownik i stara doktorowa. Wszedł zakonnik z sąsiedniego kościółka, zamówił parę worków cementu i grysik. W międzyczasie zaterkotał telefon. Dzwoniono w sprawie zamówienia. Urzędniczka powiedziała Tadeuszowi, że w trakcie krótkiej nieobecności kierownika, doktorowa telefonowała do getta. Córka i zięć nie mogli już opuścić żydowskiej dzielnicy.



Zobacz także