U nas w Auschwitzu… - streszczenie
Narrator
opowiada Marii o kursie sanitarnym, w którym uczestniczy, lecz zajęć
nie traktuje zbyt poważnie, słucha wykładu doktora, lecz w
międzyczasie rozmawia, żartuje z kolegą. Witek był wcześniej
oddziałowym na Pawiaku, „piplem" (podwładnym, chłopcem do
posług) najgorszego kata z Pawiaka - Kronszmidta. Ów niemiecki
żołnierz był wyjątkowo okrutny, torturował Żydów stąpając
ciężkimi, podbitymi gwoździami butami po nagich ciałach więźniów.
Inną formą dręczenia aresztowanych była „gimnastyka" -
wyczerpujące biegi
z komendą „padnij", setki przysiadów,
tarzanie i czołganie się po ziemi, długotrwałe stanie w
jednym miejscu. Podobne lub bardziej wyrafinowane formy dręczenia
człowieka stosowano też w innych więzieniach, mniej znanych,
prowincjonalnych, o czym autor dowiadywał się z ust współwięźniów.
Był taki lagier, gdzie ludzi eliminowano, ponieważ na każdego
powinna przypadać odpowiednia porcja żywności, jeśli jedzenia nie
starczało, więźniowie byli rozstrzeliwani - rachunek musiał się
zgadzać.
Tadeusz duma nad mechanizmem zbrodni oraz nad naturą człowieka, który do perfekcji doprowadził technikę umęczania bliźniego, tak jakby cofnął się w rozwoju cywilizacyjnym i powrócił do zachowań pierwotnych, instynktownych. Jednocześnie usiłuje usprawiedliwić bierną postawę więźniów. Tłumaczy ją nadzieją - pragnieniem lepszego świata, nadzieją na życie oraz oczekiwaniem na zakończenie dramatycznego losu - wyzwolenie. „To właśnie nadzieja każe ludziom apatycznie iść do komory gazowej, każe nie ryzykować buntu, pogrąża w martwotę. (...)" Nadawca listu wnioskuje, że w Europie mało jest już ludzi, którzy nie zabili człowieka i równie niewiele tych, których nie chciano by zgładzić. Obawia się nazywania rzeczywistości, mówienia o niej, gdy skończy się wojna i gdy dane będzie mu ją przeżyć.