Śledź nas na:



Proszę państwa do gazu - streszczenie

Poirytowany esesman ściągnął automat z ramienia i „przeciągnął serią po wagonach. Ucichło." Otwarto zaryglowane wagony, wewnątrz nich stali potwornie stłoczeni ludzie, trzymając w dłoniach swój dobytek. Nakazano im wysiadać, a wszystko co posiadali składać obok wagonu. Mówili, że są z Sosnowca i Będzina, głośno pytali, co z nimi będzie. Nie chciano udzielić im odpowiedzi.

„Jest prawo obozu, że ludzi idących na śmierć oszukuje się do ostatniej chwili. Jest to jedyna dopuszczalna forma litości."

Tłumy ludzi opuszczały wagony. Z tłumaczeniem „Verboten (zabronione)" wyrywano im z rąk pakunki, zdejmowano palta, kobietom zabierano torebki i parasole. Z tyłu stał opanowany żołnierz i zachowując pozory, kulturalnie zwracał się do przyjezdnych - mówił, by nie rozrzucali rzeczy. W dłoni nerwowo ściskał cienką trzcinę. Jakaś kobieta przewróciła się i upadła. Powiększała się sterta ubrań, walizek, plecaków, zegarków, banknotów, złota, zegarków i żywności: chleba, szynek, kiełbas, słoików marmolad. Wypełnione ludźmi auta odjeżdżały w stronę krematorium, rozdzielano kobiety, mężczyzn i dzieci. Stale kursowała karetka Czerwonego Krzyża - zabójczy samochód przewożący gaz. Zdrowo wyglądające osoby kierowano na lagier - by jeszcze popracowały przed śmiercią. Gładko wygolony esesman odnotowywał każde odjeżdżające auto (mieściło się w nim ok. sześćdziesięciu ludzi) - szesnaście kresek to w przybliżeniu tysiąc osób. Kreski pęczniały w tysiące. Gdy opróżniły się wagony, należało je oczyścić. Pośród kału ludzkiego, pogubionych zegarków leżały poduszone niemowlęta. Wynoszono je jak kurczaki - po kilka w jednej ręce. Esman kazał oddawać je matkom, a te uciekały przerażone. Myślały również, że nie przyznając się do dzieci, ocalą własne życie. Zdenerwowany esman już odpinał rewolwer, by strzelać do wylęknionych kobiet, ale pewna siwa pani wzięła wreszcie od Tadeusza martwe ciałka. Narrator, biorący udział w całej akcji, był już bardzo zmęczony. Wtem ktoś szarpnął go za rękę. Henri pociągnął Tadka za sobą i obiecał dać coś do picia. Bohatera drażniło rozładowywaniu transportu, wyzbył się współczucia, pragnął, by cała akcja wreszcie się zakończyła. Wszystko przypominało jakiś makabryczny sen, przyprawiało o mdłości. Pośród esesmanów dało się zauważyć kobietę, komendantkę FKL-u (kobiecej części obozu). Nie była ładna i nienawidziła urody kobiecej, przyszła na rampę „oglądać swój nabytek" - przyszłe więźniarki.

Potem następowało załadowanie bagaży na auto. Piętrzyły się stosy walizek, niektóre więźniowie rozcinali w poszukiwaniu wódki czy perfum. Do specjalnej teczki trzymanej przez żołnierza wrzucano złoto, kosztowności i walutę. To wszystko stanowiło już własność Rzeszy i tam miało być zawiezione. Upał wzmagał pragnienie, ale należało jeszcze oczyścić teren, zebrać wszystkie dowody, „żeby śladu po tym obrzydlistwie nie zostało." Wagony znowu nadjechały, znowu tłumy ludzi i ponownie ten sam proceder. Zmęczenie zmieszało się z brutalnością, już nikt nie panował nad sobą: wyrywano przyjezdnym palta i bagaże. Za jakąś kobietą biegło płaczące dziecko, ta jednak nie chciała go wziąć na ręce. Była młoda i ładna, chciała żyć. Nie przyznawała się do dziecka, bo razem z nim trafiłaby na auto. Rozwścieczyło to jednego z więźniów - Andreja, marynarza z Sewastopola. Uderzył kobietę. Upadła. Przeklinając, cisnął ją na samochód, a następnie wrzucił dziecko. Nagle z tłumu wyskoczyła jasnowłosa, młoda i piękna dziewczyna. Spojrzenia jej i Tadeusza spotkały się, z niepokojem zapytała o swoją przyszłość. Narrator milczał. Zrozumiała. Mimo protestu kogoś, kto chciał ją powstrzymać, wbiegła na odjeżdżający, załadowany samochód.



Zobacz także