Pożegnanie z Marią - streszczenie
Narrator otworzył bramę prowadzącą do kantoru będącego częścią składu budowlanego na znak rozpoczęcia handlu. Furman akurat zdążył wrócić z „lewego" kursu - zawiózł wapno na budowę i dla niepoznaki usunął z placu śladu kół, w nocy padał śnieg. Świtało. W oknach dawnej szkoły miejskiej pojawiały się głowy uwięzionych. Właściciel pobliskiego sklepu rozkładał towar. Tutaj dokonywał się także handel ludźmi. Sklepikarz bratał się z policjantami, a ci za odpowiednią opłatą wypuszczali więźniów. Wszystkiemu pośredniczył kupiec, który z tego procederu czerpał niezłe zyski. Sprzedawca nie był zbyt uczciwy:
„nie dolewał do pełna setki bimbru, nie doważał deka masła, ciał chleb na nierówne części i wyciskał z chłopów bezlitośnie forsę za każdą wypuszczoną na lewo dziewczynę (...)."
Miał na utrzymaniu rodzinę i w taki sposób radził sobie w wojennej rzeczywistości.
Właścicielem
firmy budowlanej i kantoru był Inżynier, człowiek bardzo
pracowity. Podobnie jak sklepikarz musiał łożyć na rodzinę,
szczególnie na żonę dewotkę trwoniącą pieniądze na żebraków,
kościoły, zakonników i syna erotomana. W czasie okupacji osiągał
ogromne dochody. Potrafił robić interesy i wykorzystywać nowe
sytuacje. Dzięki temu na zgliszczach innej firmy, spalonej na
początku wojny, założył filię własnego przedsiębiorstwa, teren
pod nie wydzierżawił. Ponadto kupił dworski pojazd i konia,
wynajął woźnicę, nabył też majątek ziemski pod stolicą,
pertraktował ze Wschodnią Koleją Niemiecką i wystarał się o
rozbudowę prywatnej bocznicy kolejowej wraz magazynami. Postępował
uczciwie wobec swoich pracowników, płacił wyższe tygodniówki,
wspierał ich finansowo w trudnych sytuacjach (choroba), gdy trzeba
był komuś dać łapówkę, dawał. Przez trzy miesiące finansował
studia Tadka na podziemnym uniwersytecie - aby „uczył się
dla Ojczyzny." Z czasem pracownicy zaczęli wykorzystywać
dobra pracodawcy i dorabiać „na lewo". Furmani rozprzedawali
wapno na ulicy i dowozili na budowę w mniejszych niż należało
ilościach. Inni kradli towar
z bocznicy kolejowej. Narrator
wynosił ze składu kredę i sprzedawał w okolicznych mydlarniach,
potem wszedł w nieoficjalną spółkę z kierownikiem (zarządzającym
firmą) i wspólnie rozplanowali działanie i sposób
księgowania. Łączyła ich również produkcja bimbru. Kierownik
imieniem Jan użyczał mieszkania, Tadek ponosił koszty, a
narzeczona Tadka zajmowała się dystrybucją. Role były podzielone,
podobnie jak zyski. Firma stała się „punktem przelotowym" -
składnicą rozmaitych towarów przeznaczonych na handel,
pochodzących z kradzieży lub nielegalnego skupu. Kierownik
handlował złotem, kosztownościami i meblami, prowadził ożywioną
wymianę z gettem. Posiadał odpowiednie kontakty, znał szoferów i
sprzedawców części samochodowych, wykorzystywał sprzyjające
okoliczności do pomnażania kapitału. Przed wojną pracował jako
magazynier w przedsiębiorstwie żydowskim, dzięki jego
właścicielce - starej doktorowej „wyrabiał się uparcie na
ludzi". Nabył auto sportowe i zarabiał jako taksówkarz,
kupił dwie parcele budowlane i „żył pełnią życia." Niezwykle cenił starą doktorową, dzięki niej odniósł życiowy
sukces. Dlatego, gdy została uwięziona w getcie, czuł się w
obowiązku pomóc jej. Po opuszczeniu murów miał zapewnić kobiecie
mieszkanie.