Wkrótce drzwi celi
otworzyły się ponownie i stanął w nich oczekiwany Mławski.
Kowalski podsunął mu miskę z zupą. Dopytywano o przesłuchanie.
Skazaniec przyznał, że został pobity przez prowadzących
„badanie", ponieważ w jego palcie znaleziono kawałek szkła, co
mogło sugerować, że zechce popełnić samobójstwo. Palto pożyczył
od narratora, ponieważ nie chciał, by na Polizei odebrano mu
skórzaną, prawie nową kurtkę. Po chwili Mławski spostrzegł
nowego więźnia i przypomniało mu się, że niedawno widział
malca, a najprawdopodobniej jechali tym samym tramwajem. Mały
aresztant zaprzeczał. Zbliżał się czas apelu. Skazańcy wstali.
Otworzyły się drzwi i stanął w nich esesman, a tuż za nim wysoki
Ukrainiec z kluczami oraz porządkowy - kalifaktor i szrajber -
kancelista (pisarz) - Żyd, adwokat z getta. Urzędnik z
Mokotowskiej po niemiecku poinformował przybyłych o stanie
liczebnym celi. Niemiecki żołnierz wskazał na Benedykta Matulę i
„wyrzucił go przez drzwi na korytarz", na którym stali
inni uzbrojeni esesmani. Po chwili odczytano kolejne nazwisko:
„Namokel. Zbigniew Namokel". Wystąpił chłopiec, podszedł
do siennika i zabrał z niego palto, w którego kieszeni kryła się
Biblia. Celę zamknięto. Mężczyźni zaczęli przygotowywać się
do snu. Narrator żałował, że chłopiec nie zostawił Biblii;
„Byłoby co czytać". Znów zaczęli snuć rozważania o
małym skazańcu, a Mławski był niemal pewien, że już
wcześniej go spotkał. Urzędnik Szrajer cały czas upierał się,
że Namokel z pewnością był Żydem, inaczej tak szybko nie
skazaliby go na śmierć. Mławski przyznał, że on sam w połowie
jest Żydem, co wyszło na jaw podczas przesłuchania. Jego ojciec (z
pochodzenia Żyd, matka była Polką) robił interesy w radomskim
getcie, Mławski zastanawiał się, czy ojca również aresztowano i
skazano, łudził się, że może nie, ponieważ wcześniej
zaproponowano mu „współpracę" - miał zostać konfidentem.
Stopniowo
zapadał mrok, na dworze robiło się coraz ciemnej, a w celi coraz
zimniej. Wiało chłodem. Pośród nocy dało się słyszeć strzały.
Ich odgłos spowodował, że zaspani więźniowie powstali z
sienników, liczyli: „Czternaście, piętnaście ,szesnaście...",
któryś z nich wymierzony był w chłopca z Biblią, a inny w
Benedykta Matulę. Skazańców nie wywieziono do lasu, lecz zabijano
w pobliżu więzienia. Mławski przysunął się bliżej narratora i
przerażony ściskał mu rękę, obaj dzielili jeden materac. Zecer
Kowalski wspomniał chłopca z Biblią, ale nagle uciszył wszystkich
urzędnik z Mokotowskiej, radząc, by położyli się spać. „Od
okna szedł przejmujący, wilgotny ziąb."